Dziś jeszcze wrócę do tematyki około porodowej. Chciałabym się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat szpitali, w których miałam okazję rodzić. Bo każda ciężarna prędzej czy później staje przed dylematem, gdzie jechać, gdy się zacznie. Może ten wpis pomoże jakiejś przyszłej lubelskiej mamie podjąć decyzję.
Dla przypomnienia:
Pierwszy poród- marzec 2013- cesarskie cięcie- szpital przy Lubartowskiej
Drugi poród- wrzesień 2015- cesarskie cięcie- szpital przy Al.Kraśnickich
Izba przyjęć
Przy obydwu porodach miałam szczęście trafić na dość duże oblężenie porodówek. Za pierwszym razem tak się po prostu złożyło, za drugim jeden z lubelskich szpitali był nieczynny, do tego jedno piętro w szpitalu na Kraśnickich w remoncie i stąd problemy techniczne.
Przy pierwszym porodzie pojechałam na Lubartowską ze skurczami co 2-3 minuty. Na Izbie przyjęć czekałam godzinę, aż ktoś się mną zajmie i lekarka przyszła dopiero po interwencji męża. Może to przypadek, bo z kolei kiedy pojechałam na początku ciąży z krwawieniem zajęto się mną od razu. Samo przyjęcie do szpitala trwało dość długo- badanie, wypełnienie dokumentów, ale przy drugim porodzie było tak samo, więc to raczej standard.
Tym razem, kiedy pojechałam na Kraśnickie pani doktor przyszła bardzo szybko (swoją drogą lekarka przesympatyczna, zajmowała się mną przez cały czas, a później uczestniczyła w cc). Panie w recepcji na izbie również były bardzo miłe i dodawały otuchy uśmiechem i dobrym słowem. Samo przyjęcie do szpitala i wszystkie początkowe sprawy-badania, założenie wenflonu itd wspominam bardzo dobrze, bo położne były naprawdę sympatyczne.
Sale przedporodowe
Przy pierwszym porodzie miałam okazję trafić na oddział przedporodowy (co prawda poleżałam tam z 15 minut, bo zaraz odeszły wody i trafiłam na trakt porodowy). Sala wyremontowana, z łazienką. Co prawda leżało w niej sporo osób (chyba 8), a to jednak minus.
Przy drugim razie sal nie widziałam, bo ze względu na brak miejsc położono mnie od razu na trakcie porodowym.
Trakt porodowy
Przy pierwszym porodzie, na Lubartowskiej mojego męża w ogóle nie wpuszczono na oddział. Prosiłam, aby mógł ze mną posiedzieć podczas ktg, ale nawet tego nam odmówiono. W rezultacie wysłałam go do domu i poród przeżyłam sama. To największy minus tego szpitala, bardzo często nie ma tam możliwości porodu rodzinnego ( z tego co wiem partner może uczestniczyć tylko wtedy, kiedy jesteś jedyną rodzącą). Jeśli chodzi o opiekę, to kiedy leżałam pod ktg, co chwila ktoś tam do mnie zaglądał. Samego szykowania do cesarki nie bardzo pamiętam, byłam wtedy w dość dużym szoku i dużo rzeczy mi umknęło.
Na Kraśnickich było zupełnie inaczej. Mąż mógł być ze mną cały czas i dla wszystkich było to oczywiste, nie musiałam o to prosić. Na trakcie leżałam mniej więcej od 23 do 2 w nocy, kiedy zdecydowano, że nie wytrzymam do rana i trzeba zrobić cięcie już. Co chwila przychodziłam do mnie pani doktor i położne. Atmosfera bardzo sympatyczna- muzyka, żarty, uśmiech i dobre słowo. Naprawdę miło to wspominam, położne były bardzo sympatyczne.
Na Kraśnickiej przed porodem wypełnia się plan porodu. Na Lubartowskiej dziewczyna, która przyjechała z takim planem została wyśmiana i jeszcze na drugi dzień położne się nabijały.
Cesarskie cięcie
W obydwu przypadkach wszystko przebiegło podobnie ( z tymże za drugim razem trwało dużo dłużej). Na sali operacyjnej miłe, kompetentne osoby. Czułam, że dobrze się mną zajęli. Przy drugim porodzie mąż mógł od razu zobaczyć synka, jeszcze nie oczyszczonego, cieplutkiego prosto z brzucha;)
Po operacji
Po pierwszym porodzie trafiłam na salę dwuosobową z dziewczyną, która strasznie jęczała i biadoliła;) Położna, która nas doglądała taka sobie. No i oczywiście brak męża. Po 12 godzinach pierwsze wstanie i posiłek (dwa sucharki). Generalnie mało pamiętam z tamtego czasu.
Po drugim porodzie mąż siedział ze mną jeszcze 2 godziny. Co chwila zaglądała położna, a rano dodatkowo pojawiły się praktykantki. Pierwsze wstanie i posiłek po 12 godzinach (normalna zupa). Bardzo dobra opieka.
Warunki na oddziale poporodowym
Lubartowska- sala 8-osobowa. Łazienka jedna na cały oddział. Lodówka na korytarzu. Ogólny wygląd oddziału jak sprzed kilkudziesięciu lat (ciekawe czy coś się zmieniło, bo jednak minęło już 2,5 roku od czasu, kiedy tam leżałam).
Kraśnickie- sala dwuosobowa (zupełnie inny komfort!). Łazienka jedna na dwie sale (czyli na 4 osoby). Lodówka w pokoiku socjalnym, dodatkowo czajnik elektryczny, stolik, ociekacz na sztućce itd. Ładny, wyremontowany oddział. Duuuużo lepszy komfort pobytu w szpitalu.
Personel
Jeśli chodzi o lekarzy, to zdecydowanie lepiej wspominam tych z Kraśnickich. Obchód w miłej atmosferze. Natomiast na Lubartowskiej bardzo źle wspominam ordynatorkę, która w moim odczuciu jest wyjątkowo niesympatyczną kobietą. Przez nią każdy obchód był dla mnie stresujący.
Panie położne na Kraśnickich w większości sympatyczne i młode. Choć i na Lubartowskiej pod tym względem nie mogłam narzekać.
Na Lubartowskiej z tego, co pamiętam było większe zainteresowanie, co się z nami, położnicami dzieje, czy dajemy sobie radę. Na Kraśnickich od momentu otrzymania dzieci praktycznie nikt do nas nie zaglądał, nie pytał czy sobie radzimy, czy nie potrzebujemy pomocy. Choć oczywiście gdy ktoś, czegoś chciał i poszedł do dyżurki, to nie odmawiano.
Opieka nad noworodkami
W obydwu przypadkach, co bardzo mi się nie podobało, moje dzieci były na początku (dopóki leżały na wcześniaczkach) dokarmiane mlekiem modyfikowanym bez pytania mnie o zdanie. . Jeśli chodzi o lekarzy neonatologów, to w obydwu szpitalach były lekarki bardziej i mniej sympatyczne. To samo tyczy się położnych.
Odwiedziny
Lubartowska- odwiedziny tylko na korytarzu. Kraśnickie- przychodzący goście mogli normalnie przebywać na sali. W pierwszym przypadku stanie na korytarzu było dla mnie mocno uciążliwe, dużo lepiej było teraz, kiedy mogłam leżeć w łóżku, a mąż siedział obok. Dzięki temu mógł do mnie przyjeżdżać na dużo dłużej.
Jedzenie
Zdecydowanie na Kraśnickich lepiej. Muszę przyznać, że jedzenie było smaczne. Mąż praktycznie nie musiał mi nic dowozić. Na Lubartowskiej bez swojego zaopatrzenia chyba bym nie przeżyła. Do dziś pamiętam salceson i komentarz jednej z pań "kupuję taki dla psa". Albo chleb z masłem dla osób, które miały jakąś dietę.
Rozkład dnia
W obydwu szpitalach pobudka skoro świt, podobne pory posiłków. Niestety na Kraśnickiej dość późno można było iść spać. Codziennie po 22 zaczynało się sprzątanie oddziału z wielkim hukiem, zabieranie dzieci na antybiotyki, a raz nawet ok 23 odbywały się badania słuchu u dzieci. Na Lubartowskiej jak pamiętam ok 22 była już cisza i spokój.
Wypisy
W obydwu szpitalach wypisy odbywają się przez cały tydzień, także w weekendy. Mama leży w szpitalu, dopóki leży dziecko. Na Kraśnickich chyba wychodzi się szybciej. Na Lubartowskiej synek już skończył naświetlania żółtaczki, a jeszcze ze 3 dni leżeliśmy choć nic się nie działo.
Chyba nic więcej już mi nie przychodzi do głowy. Jeśli chciałybyście o coś jeszcze zapytać, to piszcie w komentarzach. Podzielcie się też swoimi doświadczeniami z lubelskimi porodówkami. Chętnie przeczytam jakie macie doświadczenia z tymi dwoma szpitalami, a także z innymi.
Podsumowując- gdybym miała rodzić trzeci raz, to zdecydowanie pojechałabym na Kraśnickie. Dużo lepiej wspominam pobyt w tym szpitalu i będę go polecać.
Nie rodziłam wprawdzie naturalnie, ale z tego, co widziałam i co opowiedziała mi współlokatorka z sali, na Kraśnickich są bardzo dobre warunki jeśli chodzi o poród naturalny. A może któraś z was rodziła sn i opowie co nieco?
Dla przypomnienia:
Pierwszy poród- marzec 2013- cesarskie cięcie- szpital przy Lubartowskiej
Drugi poród- wrzesień 2015- cesarskie cięcie- szpital przy Al.Kraśnickich
Izba przyjęć
Przy obydwu porodach miałam szczęście trafić na dość duże oblężenie porodówek. Za pierwszym razem tak się po prostu złożyło, za drugim jeden z lubelskich szpitali był nieczynny, do tego jedno piętro w szpitalu na Kraśnickich w remoncie i stąd problemy techniczne.
Przy pierwszym porodzie pojechałam na Lubartowską ze skurczami co 2-3 minuty. Na Izbie przyjęć czekałam godzinę, aż ktoś się mną zajmie i lekarka przyszła dopiero po interwencji męża. Może to przypadek, bo z kolei kiedy pojechałam na początku ciąży z krwawieniem zajęto się mną od razu. Samo przyjęcie do szpitala trwało dość długo- badanie, wypełnienie dokumentów, ale przy drugim porodzie było tak samo, więc to raczej standard.
Tym razem, kiedy pojechałam na Kraśnickie pani doktor przyszła bardzo szybko (swoją drogą lekarka przesympatyczna, zajmowała się mną przez cały czas, a później uczestniczyła w cc). Panie w recepcji na izbie również były bardzo miłe i dodawały otuchy uśmiechem i dobrym słowem. Samo przyjęcie do szpitala i wszystkie początkowe sprawy-badania, założenie wenflonu itd wspominam bardzo dobrze, bo położne były naprawdę sympatyczne.
Sale przedporodowe
Przy pierwszym porodzie miałam okazję trafić na oddział przedporodowy (co prawda poleżałam tam z 15 minut, bo zaraz odeszły wody i trafiłam na trakt porodowy). Sala wyremontowana, z łazienką. Co prawda leżało w niej sporo osób (chyba 8), a to jednak minus.
Przy drugim razie sal nie widziałam, bo ze względu na brak miejsc położono mnie od razu na trakcie porodowym.
Trakt porodowy
Przy pierwszym porodzie, na Lubartowskiej mojego męża w ogóle nie wpuszczono na oddział. Prosiłam, aby mógł ze mną posiedzieć podczas ktg, ale nawet tego nam odmówiono. W rezultacie wysłałam go do domu i poród przeżyłam sama. To największy minus tego szpitala, bardzo często nie ma tam możliwości porodu rodzinnego ( z tego co wiem partner może uczestniczyć tylko wtedy, kiedy jesteś jedyną rodzącą). Jeśli chodzi o opiekę, to kiedy leżałam pod ktg, co chwila ktoś tam do mnie zaglądał. Samego szykowania do cesarki nie bardzo pamiętam, byłam wtedy w dość dużym szoku i dużo rzeczy mi umknęło.
Na Kraśnickich było zupełnie inaczej. Mąż mógł być ze mną cały czas i dla wszystkich było to oczywiste, nie musiałam o to prosić. Na trakcie leżałam mniej więcej od 23 do 2 w nocy, kiedy zdecydowano, że nie wytrzymam do rana i trzeba zrobić cięcie już. Co chwila przychodziłam do mnie pani doktor i położne. Atmosfera bardzo sympatyczna- muzyka, żarty, uśmiech i dobre słowo. Naprawdę miło to wspominam, położne były bardzo sympatyczne.
Na Kraśnickiej przed porodem wypełnia się plan porodu. Na Lubartowskiej dziewczyna, która przyjechała z takim planem została wyśmiana i jeszcze na drugi dzień położne się nabijały.
Cesarskie cięcie
W obydwu przypadkach wszystko przebiegło podobnie ( z tymże za drugim razem trwało dużo dłużej). Na sali operacyjnej miłe, kompetentne osoby. Czułam, że dobrze się mną zajęli. Przy drugim porodzie mąż mógł od razu zobaczyć synka, jeszcze nie oczyszczonego, cieplutkiego prosto z brzucha;)
Po operacji
Po pierwszym porodzie trafiłam na salę dwuosobową z dziewczyną, która strasznie jęczała i biadoliła;) Położna, która nas doglądała taka sobie. No i oczywiście brak męża. Po 12 godzinach pierwsze wstanie i posiłek (dwa sucharki). Generalnie mało pamiętam z tamtego czasu.
Po drugim porodzie mąż siedział ze mną jeszcze 2 godziny. Co chwila zaglądała położna, a rano dodatkowo pojawiły się praktykantki. Pierwsze wstanie i posiłek po 12 godzinach (normalna zupa). Bardzo dobra opieka.
Warunki na oddziale poporodowym
Lubartowska- sala 8-osobowa. Łazienka jedna na cały oddział. Lodówka na korytarzu. Ogólny wygląd oddziału jak sprzed kilkudziesięciu lat (ciekawe czy coś się zmieniło, bo jednak minęło już 2,5 roku od czasu, kiedy tam leżałam).
Kraśnickie- sala dwuosobowa (zupełnie inny komfort!). Łazienka jedna na dwie sale (czyli na 4 osoby). Lodówka w pokoiku socjalnym, dodatkowo czajnik elektryczny, stolik, ociekacz na sztućce itd. Ładny, wyremontowany oddział. Duuuużo lepszy komfort pobytu w szpitalu.
Personel
Jeśli chodzi o lekarzy, to zdecydowanie lepiej wspominam tych z Kraśnickich. Obchód w miłej atmosferze. Natomiast na Lubartowskiej bardzo źle wspominam ordynatorkę, która w moim odczuciu jest wyjątkowo niesympatyczną kobietą. Przez nią każdy obchód był dla mnie stresujący.
Panie położne na Kraśnickich w większości sympatyczne i młode. Choć i na Lubartowskiej pod tym względem nie mogłam narzekać.
Na Lubartowskiej z tego, co pamiętam było większe zainteresowanie, co się z nami, położnicami dzieje, czy dajemy sobie radę. Na Kraśnickich od momentu otrzymania dzieci praktycznie nikt do nas nie zaglądał, nie pytał czy sobie radzimy, czy nie potrzebujemy pomocy. Choć oczywiście gdy ktoś, czegoś chciał i poszedł do dyżurki, to nie odmawiano.
Opieka nad noworodkami
W obydwu przypadkach, co bardzo mi się nie podobało, moje dzieci były na początku (dopóki leżały na wcześniaczkach) dokarmiane mlekiem modyfikowanym bez pytania mnie o zdanie. . Jeśli chodzi o lekarzy neonatologów, to w obydwu szpitalach były lekarki bardziej i mniej sympatyczne. To samo tyczy się położnych.
Odwiedziny
Lubartowska- odwiedziny tylko na korytarzu. Kraśnickie- przychodzący goście mogli normalnie przebywać na sali. W pierwszym przypadku stanie na korytarzu było dla mnie mocno uciążliwe, dużo lepiej było teraz, kiedy mogłam leżeć w łóżku, a mąż siedział obok. Dzięki temu mógł do mnie przyjeżdżać na dużo dłużej.
Jedzenie
Zdecydowanie na Kraśnickich lepiej. Muszę przyznać, że jedzenie było smaczne. Mąż praktycznie nie musiał mi nic dowozić. Na Lubartowskiej bez swojego zaopatrzenia chyba bym nie przeżyła. Do dziś pamiętam salceson i komentarz jednej z pań "kupuję taki dla psa". Albo chleb z masłem dla osób, które miały jakąś dietę.
Rozkład dnia
W obydwu szpitalach pobudka skoro świt, podobne pory posiłków. Niestety na Kraśnickiej dość późno można było iść spać. Codziennie po 22 zaczynało się sprzątanie oddziału z wielkim hukiem, zabieranie dzieci na antybiotyki, a raz nawet ok 23 odbywały się badania słuchu u dzieci. Na Lubartowskiej jak pamiętam ok 22 była już cisza i spokój.
Wypisy
W obydwu szpitalach wypisy odbywają się przez cały tydzień, także w weekendy. Mama leży w szpitalu, dopóki leży dziecko. Na Kraśnickich chyba wychodzi się szybciej. Na Lubartowskiej synek już skończył naświetlania żółtaczki, a jeszcze ze 3 dni leżeliśmy choć nic się nie działo.
Chyba nic więcej już mi nie przychodzi do głowy. Jeśli chciałybyście o coś jeszcze zapytać, to piszcie w komentarzach. Podzielcie się też swoimi doświadczeniami z lubelskimi porodówkami. Chętnie przeczytam jakie macie doświadczenia z tymi dwoma szpitalami, a także z innymi.
Podsumowując- gdybym miała rodzić trzeci raz, to zdecydowanie pojechałabym na Kraśnickie. Dużo lepiej wspominam pobyt w tym szpitalu i będę go polecać.
Nie rodziłam wprawdzie naturalnie, ale z tego, co widziałam i co opowiedziała mi współlokatorka z sali, na Kraśnickich są bardzo dobre warunki jeśli chodzi o poród naturalny. A może któraś z was rodziła sn i opowie co nieco?
nie wiem jak na Kraśnickich bo nie byłam ale co do Lubartowskiej to się nie zgadzam z Twoja opinią, ja swój poród prawie dwa lata temu wspominam bardzo dobrze, chociaż faktycznie maż nie mógł być przy porodzie ale siedział przed sala porodowa i mógł przeciąć pępowinę wiec widział małego tuz po urodzeniu, opiekę miałam świetna, odwiedziny na sali, plan porodowy wypełniałam na miejscu, zajęto się mną w 15 minut po przybyciu ze skurczami co 8 minut, fakt że sala 8 osobowa ale mogłyśmy na siebie liczyć oraz na położne i inny personel medyczny, może do najładniejszych sale nie należały ale ogólnie było ok, wracając do porodu to miałam super opiekę bo położna Bożenka była przy mnie cały czas i zajmowała się mną bardzo dobrze ufff to chyba tyle
OdpowiedzUsuńNa pewno ile mam tyle opini ja opisałam swoje odczucia. Cieszę się że nie zawsze tak jest jak wtedy kiedy ja rodzilam-dziekuje za ten komentarz. Na pewno wiele zależy id tego na kogo z personelu się trafi.
Usuńz pewnością, pozdrawiam :)
UsuńJa rodziłam Syna w 2014 roku na Lubartowskiej i nie mam dobrych opini o tym szpitalu. Próbowałam rodzić naturalnie natomiast z powodu braku postępu wykonano cc. Stan techniczny szpitala, sal itp. to jedno a atmosfera i niemiły personel drugie. Teraz czeka mnie kolejny poród i mam nadzieję że odbędzie się na Kraśnickich.
UsuńCzy Twój mąż mógł być z Tobą na sali podczas wykonywania cesarskiego cięcia? Czy to jest tak ogólnie przyjęte że mąż może być na sali przy CC czy nie każdy szpital tak ma?
OdpowiedzUsuńNa sali podczas cięcia męża nie było czekał na korytarzu. Został zawolany żeby zobaczyć dziecko.
UsuńOpieka położnych bardzo zależy od tego, który to poród. Przy pierwszym porodzie położne zawsze bardziej pomagają.
OdpowiedzUsuńNa Staszica jest jeszcze lepiej niż na Kraśnickich. Dzieci nie są dokarmiane sztucznie bez zgody mamy, chociaż nie wiem jak jest z wcześniakami.
O Staszica slyszalam wiele dobrego ale nie brałam tego szpitala pod uwagę ze względu na to,że często mama jest wypisywana a dziecko zostaje.
UsuńMoja siostra pracowala na Staszica i nigdy bym tam nie rodzila!
UsuńWitam. Na Kraśnickich dzieci nie są dokarmiane bez zgody mamy tylko na jej prośbę lub zlecenie leksrskie
UsuńJa rodziłam w Świdniku więc się nie wypowiem.
OdpowiedzUsuńa jak oceniasz tamten szpital?
UsuńJa rodziłam 2 razy na Krasnickich, raz naturalnie, drugi raz cesarką (ale nieplanowaną więc 5 godzin naturalnego też zaliczyłam ;) ) co do cesarki to miałam bardzo podobnie. Znieczulał mnie taki chamki anestezjolog, bardzo niemiły dla pacjentek, ale znieczulił świetnie, nie miałam problemów później więc nieprzyjemne odzywki mu wybaczyłam ;) co do naturalnego - były piłeczki, wanna z ciepłą wodą, bardzo dobra pomoc położnych. Faktycznie za 1 razem opieka była lepsza, podczas drugiego porodu panie kazały siebie wołać jak już dojdę do skurczy partych (bo już wiem jak to jest :) na położniczym opieka też dobra, położne różne, w zależności od charakteru jedne miłe drugie mniej. Teraz też wybieram się na Kraśnickie, ze Staszica zrezygnowałam, bo nie wyobrażam sobie zostawić noworodka w czasie jakichś komplikacji nawet na noc (starsze dziecko miało żółtaczkę, leżeliśmy chyba z 8 dni po porodzie w szpitalu i nie było na Kraśnickich opcji żeby mnie wypisać a dziecko zostawić). No i chyba tyle :)
OdpowiedzUsuńJa z kolei trafiłam na super panią anestezjolog, która cały czas mnie wspierała dobrym słowem. Kiedy już zabieg się kończył, poszła po wodę i ze strzykawki dała mi pić, to był najlepszy łyk wody w całym moim życiu;)
UsuńJa również nie wyobrażam sobie jak można zostawić noworodka w szpitalu, dlatego ten szpital od razu odpadł.
odwiedziny w korytarzu? co to jest? 19 wiek?
OdpowiedzUsuńNiestety, realia szpitala na Lubartowskiej. Przyznaję, że było to bardzo uciążliwe dla mnie po cesarskim cięciu, widziałam się z mężem każdego dnia chwilę, bo nie dawałam rady tyle czasu stać na korytarzu. Choć ma to i jeden plus, bo na sali gdzie leżało nas 8 dodać jeszcze osoby odwiedzające, to robi się tłum.
UsuńJa rodzilam na Krasnickiej i Jaczewskiego. Oba cc. I zdecydowanie lepiej wspominam Jaczewskiego. Na Krasnickiej patologia byla wspaniala ale polozne na poloznictwie to jedna wielka pomyłka.
OdpowiedzUsuńJa akurat trafiłam na fajne położne:)
UsuńWybierałam się na Lubartowską ale po przeczytaniu komentarzy jestem przerażona.
OdpowiedzUsuńOsobiście polecam Krasnickie.
UsuńOsobiście polecam Krasnickie.
UsuńJak wygląda drugi poród na Lubartowskiej? Pierwsza CC była 5 lat temu. Czy naciskaja na poród naturalny?
OdpowiedzUsuńkraśnicka jest beznadziejna, brud smród i średniowieczne metody wyciskania dziecka,o znieczuleniu zapomnijcie, chyba że wyłożycie pieniążki komu trzeba, doradczynie laktacyjne chyba kurs korespondencyjny konczyły no i osławiona położna Monika powinna się wstydzić, nigdy więcej
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe spostrzeżenia, przydadzą się przyszłym matkom.
OdpowiedzUsuńTakże nie polecam szpitala na lubartowskiej. Ordynatorka niemiła, nic od niej nie można się dowiedzieć, a bez niej nic w szpitalu się nie dzieje. Sale polorodowe obskurne. Nie polecam!
OdpowiedzUsuńCzy można mieć pomalowane paznokcie do porodu?
OdpowiedzUsuń