Pierwsze spotkanie z Filipkiem, czyli poród

Mój poród odbył się dość niespodziewanie, ale zacznijmy od początku.
Mniej więcej półtora tygodnia przed narodzinami Filipka podjęliśmy z mężem spontaniczną decyzję o zmianie mieszkania. Na szczęście w ciągu kilku dni udało nam się znaleźć bardzo fajne mieszkanko do wynajęcia. Przez weekend przewoziliśmy rzeczy, a na wtorek 26 marca zaplanowałam z mamą układanie wszystkiego w nowym domku.
Tego dnia obudziłam się rano i spostrzegłam, że zaczęło się u mnie jakieś różowe plamienie. Nie miałam przy tym żadnych innych objawów, więc doszłam do wniosku, że odchodzi mi czop śluzowy. Słyszałam, że to może nawet o kilka tygodni wyprzedzać poród, więc zupełnie się tym nie przejmowałam. Zjadłam śniadanie i poszłam na autobus, żeby pojechać do rodziców. Na miejscu spostrzegłam, że plamienie się nasila, ale w Internecie wyczytałam, że nie ma powodów do niepokoju. Jak gdyby nigdy nic poszłyśmy więc z mamą do mojego nowego mieszkania, żeby ogarniać tą przeprowadzkę, Za dużo nie zrobiłyśmy, bo plamienie zaczęło się powiększać, nabierać krwistego koloru i do tego doszedł lekki ból brzucha. Mama od razu chciała jechać ze mną do szpitala, ale ja się upierałam, że nie ma potrzeby, zgodziłam się jedynie na to, aby wrócić do mieszkania rodziców. Tam położyłam się, żeby trochę odpocząć i ok godziny 12 poczułam pierwszy skurcz, po 25 minutach kolejny. Mama mi mówiła,że to skurcze porodowe, ale ja się nadal upierałam,że to niemożliwe, bo przecież dopiero zaczynałam 36 tydzień. Jednak kiedy skurcze zaczęły się powtarzać, co 10 minut zaczęło do mnie docierać, ze coś się dzieje. O 14 zadzwoniłyśmy do mojego taty, żeby zwolnił się z pracy i zawiózł mnie do szpitala, bo przez długi czas nie czułam już ruchów dziecka. To właśnie to, że mały się nie ruszał zaniepokoiło mnie najbardziej. Tata przybiegł z pracy, wsiedliśmy do samochodu, po drodze zgarnęliśmy mojego męża ze spakowaną torbą do szpitala.
W drodze skurcze zaczęły się już powtarzać mniej więcej co 5 minut. Na izbie przyjęć jak to bywa w naszych szpitalach nikt się mną nie przejmował, czekaliśmy prawie godzinę, żeby jakiś lekarz łaskawie mnie obejrzał, pomimo,że zgłosiłam,że dziecko się nie rusza. Miałam już wtedy skurcze co 2-3 minuty i na szczęście mały zaczął o sobie dawać znać, wiec odetchnęlam z ulgą. Po mniej więcej godzinie pojawiła się pani doktor, która mnie zbadała i powiedziała,że prawdopodobnie dziś urodzę i że nie ma sensu tego zatrzymywać, bo w 36 tygodniu dziecku już nic nie grozi.
Przez kolejne 30-40 minut musiałam odpowiadać po kilka razy na te same pytania, składać niezliczoną ilość podpisów i brać udział w tej całej biurokracji.
Po tym czasie nareszcie zostałam przyjęta na oddział i podłączona pod ktg. Mąż wrócił do domu, bo okazało się, że wbrew temu, co szpital reklamuje, mężowi nie wolno być przy porodzie, nie wolno mu nawet wejść na oddział przedporodowy. Paranoja! Pod ktg poleżałam może z 5 minut, kiedy poczułam, że mi odchodzą wody. Położna kazała mi pójść do łazienki i się ogarnąć, co nie było łatwe, bo co już byłam gotowa do wyjścia to lała się kolejna porcja:D Po kolejnym badaniu zostałam w końcu przeniesiona na porodówkę i podłączona pod kolejne ktg. Skurcze miałam coraz bardziej bolesne, a tymczasem one wcale się nie pisały na tym ktg. Skurcze miałam tylko brzuszne i bolały strasznie, wiec szczerze współczuję dziewczynom, które mają skurcze krzyżowe!
Po kilku minutach przyszła pani doktor, obmierzyła mi biodra, brzuch itd. i wspólnie z innymi lekarzami podjęła decyzję, że jestem zbyt drobna, żeby urodzić naturalnie i nawet nie pozwolą mi próbować. Po kolejnych 40 minutach zostałam przygotowana do cesarskiego cięcia i zabrana na operację. Dostałam znieczulenie w kręgosłup. Cesarka to okropne uczucie;/ Zawsze myślałam, że to nic nie czuć, a tymczasem ma się uczucie jakby ktoś wyrywał nam wnętrzności, tylko bez bólu. Uff naprawdę nieprzyjemne, dobrze, że to trwa dosłownie chwilkę. Po kilku minutach zobaczylam wreszcie mojego syneczka i usłyszałam jak głośno płacze. Lekarka przyłożyła mi go na chwilę do twarzy, był taki cieplutki...:) Niestety nie został położony na moim brzuchu tylko od razu zabrany do badań i umieszczony w inkubatorze, aby mu zapewnić ciepło. Mimo,że wcześniaczek, to nie miał żadnych problemów z oddychaniem. W pierwszej minucie dostał 9 punktów, a w 5 już 10.
Ja zostałam zaszyta i zabrana na salę pooperacyjną, gdzie dostałam 3 kroplówki ze środkiem przeciwbólowym i powolutku dochodziłam do siebie. Okropne to uczucie leżeć i nie czuć własnych nóg, nie móc nimi poruszyć. Brr...;/ Po 12 godzinach przyszła położna, pomogła mi wstać (oj bolało potwornie) i się umyć. 3 godziny później zostałam przeniesiona na inne piętro, aby być bliżej mojego dzieciątka. Przez pierwsze 3 doby mogłam Filipka tylko odwiedzać, bo dalej leżał w inkubatorze. Z jednej strony to dobrze, bo miałam czas na to,żeby dojść do siebie po operacji i wypocząć. Dopiero po trzech dobach przyniesiono mi mojego synka. Nie nacieszyłam się nim długo, bo dostał żółtaczki i od 5 doby byl naświetlany u położnych ( a nie na sali tak jak inne dzieci), a do mnie wracal tylko na karmienie.
W szpitalu byliśmy 9 dni, które dłużyły się niemiłosiernie. Filipek przeszedl szereg badań, które wykazały, że wszystko z nim dobrze, pomimo, że urodził się przed czasem.
Na początku kiepsko szła mi opieka nad synkiem, nie czułam tego czegoś, co opisują wszystkie mamy. Myślę, że to dlatego, że urodziłam z zaskoczenia i psychicznie do mnie nie docierało, ze to juz po wszystkim, że to moje dziecko. Dopiero po kilku dniach rozkochałam się w moim synku na dobre i z każdym dniem opieka nad nim zaczęła mi sprawiać coraz większą przyjemność:)
Teraz nie wyobrażam sobie życia bez niego i z perspektywy czasu stwierdzam, że dobrze się stało, że urodziłam wcześniej i oszczędzony był mi ten stres związany z czekaniem na TEN dzień:)


Komentarze

  1. Fajna historia. Wszystko działo się tak szybko, że nic dziwnego, że długo nie mogliście uwierzyć, że to JUŻ. :) A jak Ci powiedzieli, że będziesz miała cesarkę, to co sobie pomyślałaś, Anetko? Bo chyba nie byłaś na nią psychicznie gotowa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kiedy leżałam ze skurczami to już się sama w duchu modliłam o cesarkę, cała odwaga mnie opuściła;) Więc jak pani doktor mi oznajmila, że postanowili "rozwiązać ciążę przez cesarskie cięcie" to poczułam ulgę;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Polub nas na Facebooku:)

Moje zdjęcie
Aneta S.
Mama Filipa (ur.2013 r.) i Kubusia (ur.2015 r.). Miłośniczka książek, zarówno tych dla dzieci, jak i literatury dla dorosłych. Fanka zabaw kreatywnych, puzzli i wycieczek po Polsce. Żłobkowa ciocia, która kocha swoją pracę:)

Archiwizuj

Pokaż więcej

Etykiety

Pokaż więcej